Strona główna | English | |
Powrót | Poprzedni |
Podawacz plików Zgodnie z zachętą macierzystej redakcji postanowiłem również wtrącić swoje trzy grosze i powiedzieć jakie jest moje zdanie na tematy poruszone przez Pawła Wimmera i Jakuba Tatarkiewicza. Poniższy tekst powstał po lekturze numeru lipcowego, ale zanim zobaczyłem tekst poważniejszej już polemiki w numerze wrześniowym. Paweł Wimmer formułuje punkt widzenia na zagadnienia języka komputerowców prawie dokładnie tak jak ja. Postanowiłem jednak tekstu nie zmieniać, (mimo pewnych powtórzeń) aby przedstawić moje zdanie na tematy merytorycznie istotne. Powyższy tytuł jest jednym z najbardziej rażących mnie określeń związanych z polskim systemem operacyjnym Macintosha. Pojawia się oczywiście pytanie – dlaczego? Czyżbym nie wiedział, co znaczy po angielsku czasownik serve i rzeczownik file układające się w bardzo wdzięczną nazwę file server? Otóż wiem, i dlatego właśnie zdecydowanie nie zgadzam się ze sposobem, w jaki J. Tatarkiewicz argumentuje stosowanie niektórych nazw. Nie od dziś wiadomo, że każdy język ulega przemianom. Przemiany te związane są ze zmianami kulturowymi, religijnymi, społecznymi i... TECHNICZNYMI. Co najmniej 70-80 procent neologizmów i słowotwórczości jest wynikiem rewolucji technicznej. W związku z tym, czy się to komuś podoba, czy nie, muszą powstawać nowe słowa. Przecież jeżeli powołujemy się na słownik z roku 1978, równie dobrze możemy powołać się na słownik z roku 1932 albo i na Mikołaja Reja. Co nam wtedy zostanie z klawiatury? A może okaże się, że według kanonów 1653 roku (stan z lipca) słowa: ikona i makatka oznaczały najcięższe przekleństwa, które kończyły się nabijaniem na pal? Nie jestem językoznawcą i nim nie będę, jestem natomiast inżynierem elektronikiem i autorem piszącym teksty od wielu lat. Zawsze starałem się zachować rozsądny kompromis pomiędzy neologizowaniem i spolszczaniem niektórych terminów, które spłynęły do nas wraz z komputerami. Spłynęły z języka angielskiego, ponieważ tam, a nie na Wschodzie znalazło się centrum rozwoju cywilizacji i techniki. Zresztą nie jest ważne czy jest to Wschód czy Zachód – dla nas są to zawsze OBCE języki.
W przypadku powoływanego przez J. Tatarkiewicza polskiego systemu Macintosha, którego był współautorem, uważam jednak, że przeciągnięto strunę. Przeciągnięto ją w taki sposób, że przyjęta terminologia jest może i czytelna dla całkowitych laików, ale niestety często wzbudzająca uśmieszki i, co gorsza, miejscami niezrozumiała dla fachowców. A to też nie jest dobrze. Ponieważ zarzut jest ciężki, spieszę go uzasadnić. Inkryminowany “podawacz plików”, nie oddaje także idei i czynności wykonywanych przez file servera, sprowadzając go do czegoś co dostarcza pliki, wyłącznie podaje je. Trzymając się tego toku rozumowania stwierdzę za chwilę, że przecież zbiory są podawane przez kabel Ethernet (taki czarny, okrągły), a więc to pewnie oznacza, że mam w firmie 150 metrów “podawacza plików”. Tymczasem rzeczywista rola file servera polega na ZARZĄDZANIU systemem plików, w bardzo szerokim zresztą sensie i praktycznie wyłącznie w zastosowaniach sieciowych. Stąd uważam, że bardziej celowe byłoby nazwanie go “zarządcą sieci” lub “zarządcą plików sieci”. Po przetłumaczeniu powyższego z powrotem na angielski dostaniemy lan manager, nazwę jednego z systemów sieciowych. Mimo to sądzę, że jest to zdecydowanie mniejsze zło, ponieważ lepiej opisuje zaistniałe fakty. Ja i wielu moich znajomych, ludzi znających się na komputerach, musiało pracowicie przetłumaczyć “podawacz” na “server” i pliki na “file”, aby zorientować się, o co naprawdę chodzi. Twierdzę więc, że to spolszczenie jest całkowicie niekomunikatywne, mimo że prawidłowe pod względem leksykalnym. Drugim takim kwiatkiem Macintosha po polsku jest “Wybieracz”, mechanizm systemu służący do wyboru urządzeń zewnętrznych (np. drukarki). Wszystko świetnie jeśli wcześniej korzystało się z oryginalnego systemu i można to skojarzyć z “Chooserem”. Ja osobiście pierwszego Macintosha kupiłem z polskim systemem i naprawdę nijak nie byłem w stanie skojarzyć “Wybieracza” z urządzeniami zewnętrznymi. Odrzucam zarzut, że nie przeczytałem instrukcji – Macintosh miał być przyjazny, a przyjaciel nie będzie mnie zmuszał do nielubianych czynności. “Wybieracz” jest konsekwencją oryginalnej nazwy Apple, ale skoro poprawiamy komunikatywność przez tłumaczenie na polski, to róbmy to przede wszystkim rozsądniej i czytelniej. Pewnie są ludzie mądrzejsi ode mnie, ale “Urządzenia” lub “Wybór urządzeń” nawet ja bym zrozumiał. “Wozak czcionek/przyborów” skojarzył mi się z woźnicą rozwożącym węgiel, a nie bynajmniej z programem mającym związek z konfigurowaniem systemu. Znów konsekwencja oryginalnej nazwy “Font/Accesory Mover”, a mogła być zastąpiona czytelniejszym “Konfiguratorem” czy “Ustawiaczem” czy ostatecznie “Kierowcą systemu” (ikona z samochodem). Wszystkie trzy polskie nazwy są zresztą bardzo sztuczne. Te wymienione wyżej przykłady ilustrują według mnie bardzo niebezpieczny sposób spolszczania terminologii komputerowej ze słownikiem w ręku. Ponadto pokazane przez J. Tatarkiewicza przetworzenie zbitki “edycja ikony aplikacji” na “wydanie na tkaninie ozdobnej wzoru o treści religijnej” służy wyłącznie udowodnieniu, że jego tok rozumowania jest słuszny. Dowolne stwierdzenie można ośmieszyć wyjmując je z kontekstu i... branży. Wziąłem do ręki trzy słowniki angielsko-polskie i wybrałem angielskie słowo repeater. Słowo to oznacza według słownika J. Stanisławskiego: informator (donosiciel), zegarek repetier, broń automatyczną, ułamek okresowy, okręt powtarzający sygnały (w konwoju) i przekaźnik – ma zatem sześć znaczeń zależnych od kontekstu. Według słownika technicznego WNT z 1982 roku jest to: wzmacniak w telefonii, translacja w telegrafii, oprowadnica w walcowni i zegarek repetier – cztery znaczenia. Natomiast specjalistyczny słownik elektroniczny wymienia jedynie wzmacniak. Widać, że można przeprowadzić dowolny dowód w dowolnej branży i dalej nie będzie wiadomo o co chodzi. Polecam lekturę znaczeń słowa drive w słowniku J. Stanisławskiego... Jak każda działalność, także ta związana z tworzeniem słownictwa komputerowego wymaga po prostu rozsądku. Rozsądku na poziomie “chłopskiej logiki” nie wyważania otwartych drzwi. Przykładem przesady polonizacyjnej jest tu używane przez J. Tatarkiewicza “przyłącze”, w kontekście wtyczki łączonej z gniazdkiem. Od czasu kiedy zajmuję się elektroniką (20 lat bez mała) właśnie tu zawsze występowała nazwa “złącze” – przyłącze jest logicznie poprawne, ale... nie stosowane wśród elektroników. Słownictwo będzie ewoluowało, powstaną nowe słowa, inne nie wytrzymają próby czasu. Ich ewentualnie obce pochodzenie nic nie zmienia; nie będą to słowa ani gorsze, ani lepsze od innych, “typowo” polskich. Obce pochodzenie da im za to nieprawdopodobną zaletę: będą budziły skojarzenia czytelne także dla tych, którzy znają obcy język, a chwilowo stosują polski system operacyjny. Pamiętajmy, że komputery zaczynają być tak wszechobecne, że język z nimi związany też będzie się ujednolicać w skali świata. Proszę sobie wyobrazić, co by było gdyby lekarze nie stosowali łacińskich nazw organów wewnętrznych i wymieniali swoje doświadczenia na konferencjach międzynarodowych poprzez wielokrotne tłumaczenia z języka na język... * * * Po lekturze numeru 9/92 ENTER-a ogarnęły mnie bardzo mieszane uczucia. J. Tatarkiewicz, niestety, przekroczył granicę dobrego smaku w wypowiedzi na temat swoich kompetencji językowych popartych na dodatek działaniami i osiągnięciami babki i matki. J. Tatarkiewicz jest z wykształcenia fizykiem, Paweł Wimmer ekonomistą, ja jestem elektronikiem. Łączy nas niezgodna z wykształceniem działalność dziennikarska i rola jaką odegraliśmy (poprzez nasze publikacje) w dziedzinie popularyzacji komputerów. To, że J. Tatarkiewicz pierwszy redagował rubrykę w “Problemach”, nie daje mu jednak prawa do traktowania P. Wimmera (najmłodszy z nas trzech) jako młodego człowieka, który odważył się podnieść rękę na autorytet eksperta z firmy, która coś skutecznie spolszczyła. Przy czym zachwalana przy każdej możliwej okazji jakość tego spolszczenia jest dyskusyjna, co starałem się pokazać wcześniej. Zupełnie nie na miejscu jest także przywoływanie autorytetu prezydenta RP, bo żaden ze znanych mi tekstów Pawła Wimmera nie daje podstaw do takiego traktowania. Pewność siebie J. Tatarkiewicza w upieraniu się na temat tłumaczenia słowa driver jako sterownik jest też zaskakująca. Dawno używane w automatyce sterowniki (siłowniki, zawory itp.) były często wyposażone w procesory ze specjalistycznym oprogramowaniem sterującym jego działaniem. Przecież upór w stosowaniu jednowyrazowego tłumaczenia doprowadzić może do skrajnego przypadku “sterownika sterownika”. Jeżeli rzeczony sterownik sterowałby procesem produkcyjnym kierując do odpowiednich zbiorników porcje np. chemikaliów mielibyśmy: “program sterujący sterownika rozdzielacza czynnika roboczego”. Upraszczając i standaryzując (dzięki autorytetom słowników) nie wnikniemy w niuanse i uzyskamy “sterownik sterownika sterownika roboczego czynnika”. Piękne, prawda? Reakcja J. Tatarkiewicza na tekst P. Wimmera oznacza, niestety, pozorne tylko zainteresowanie J. Tatarkiewicza zdaniem innych. Wcześniejsza prośba o dyskietki i podziękowanie za odzew w zakresie nazewnictwa w chwilę po nieparlamentarnym potraktowaniu P. Wimmera, który ma własne zdanie na temat makatki i areny, budzi mój głęboki niepokój – czy J. Tatarkiewicz jeszcze przyjmuje argumenty merytoryczne, czy też już wie, że tylko ON może spolszczać słownictwo komputerowe. Czyżby “hrabia Niesiołowski” polskiej terminologii informatycznej? Źródło: “Enter,” magazyn komputerowy, nr 11/92 (21), str. 14-15 | |
Poprzedni |
Strona dodana 27 marca 2003 roku. Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary |
Wersja do druku | Kontakt | Mapa serwisu |