Home | Polski | |
Go back | Next |
(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience) |
Rozmowa z Ryszardem Kajkowskim, właścicielem pierwszego w Polsce Domu Software’owego COMPUTER STUDIO KAJKOWSCY Nie zabezpieczam swoich programów – Stosując agresywny, jak na nasze warunki marketing unika pan reklamowania się w “Bajtku”. Dlaczego?
– Jednak dla Składnicy Harcerskiej, sądząc z oferty, rynek “młodzieżowy” w niczym nie ustępuje profesjonalnemu. – Ma pan rację. Ostatnio podjęliśmy nawet współpracę w zakresie programów do sprzętu oferowanego przez Składnicę. – Kogo jak kogo, ale pana nie muszę przekonywać o ważności dobrych programów. Problem w tym, że dobrych jest niewiele. Z drugiej strony przykład CSK wskazuje, że można na tym dobrze zarobić?! – Żeby zarobić trzeba najpierw zainwestować duże kapitały, które trzeba mieć. Proces tworzenia oprogramowania trwa długo a stanowisko pracy jest bardzo drogie – wynosi tyle, ile kosztuje komputer plus pensja programisty. Z tego względu dopiero po pięciu latach działalności firmy w zakresie produkcji sprzętu mogłem podjąć decyzję o zajęciu się tylko oprogramowaniem. – Wynika stąd, że błędem w założeniu jest namawianie ludzi dysponujących sprzętem popularnym do tworzenia programów na przykład, edukacyjnych? – Dla mnie jest to śmieszne – przecież właśnie tworzenie programów edukacyjnych wymaga często znacznie większego wysiłku niż robienie ich dla przedsiębiorstw czy administracji. Oprócz spraw związanych z działalnością danego systemu, bardzo ważny jest tu element edukacyjny, który nie może być pozostawiony laikowi. – Z kolei fachowcy, jak pan, dysponujący środkami, sprzętem i zespołem programistów niechętnie biorą się za tworzenie programów dla szkół. Dlaczego? – Mało osób zdaje sobie z tego sprawę, co to znaczy proces tworzenia oprogramowania. Ile nakładu pracy, kapitału – wymaga stworzenie programu począwszy do założeń, poprzez napisanie, przetestowanie i stworzenie dokumentacji nie tylko użytkowej ale właśnie edukacyjnej. – W końcu dochodzi jednak do sprzedaży i zainkasowania zysku. – Nie jest to znów taka prosta sprawa. Wspomniałem już o kapitałochłonnym etapie tworzenia programu. Po nim następuje weryfikacja, która może być negatywna. Stąd też nie wierzę, by bez współdziałania centralnego zleceniodawcy, finansującego swoje zamówienie, jakakolwiek firma, która żyje z tworzenia oprogramowania, płaci swoim programistom i musi zabezpieczyć swój zbyt na przyszłość, sama podjęła się tworzenia programów edukacyjnych. – Sądzi pan, że ów “centralny zleceniodawca” czyli Ministerstwo Oświaty nie zdaje sobie z tego sprawy? – Tak sądzę. Choć na wszelkiego rodzaju spotkaniach z władzami akademickimi czy szkolnymi powtarza się, że istnieje duże zapotrzebowanie na programy edukacyjne, nie idą za tym konkretne zlecenia. Mój kontakt z CEZAS-em, czyli jednostką zaopatrującą szkoły, potwierdził, że cała ta sprawa jest intuicyjna i nieprzemyślana. Stąd też traktuję ją tak, jak na to zasługuje: ciekawostkowo. – A podchodząc do sprawy poważnie? – Nad tematem powinni współpracować specjaliści od systemów operacyjnych, oprogramowania, sprzętu, dydaktyki i związani z typem przedmiotu, dla którego opracowany jest program. W sumie minimum pięć osób, które na przynajmniej trzech komputerach do swojej wyłącznej dyspozycji muszą pracować około 1 roku nad jednym, powtarzam – jednym, programem. Teraz policzmy: przy przeciętnej pensji tych pięciu osób w wysokości 50 tys. zł miesięcznie, daje razem łącznie z narzutami, 350 tys.; do tego doliczamy koszt komputerów, w zależności od typu 15-20 mln zł, plus koszty ogólnozakładowe. Razem wynosi to już ok. 30 mln zł. Tyle należałoby zapewnić, żeby stworzyć program edukacyjny. – Komputeryzacja w naszym kraju ciągle raczkuje. Różne są rokowania i prognozy dotyczące jej perspektyw. Jak widać ten problem z pana pozycji? – Wygląda to nieźle, może dlatego, że jestem firmą, która rocznie potrafi obsłużyć kilka tysięcy klientów. Stąd próbka ta jest dość duża i wiarygodna. Otóż podstawą rozwoju przemysłu komputerowego w Polsce są tylko i wyłącznie firmy państwowe. Takich firm jak moja powinno być setki, tysiące, które specjalizując się w danym obszarze powinny reagować na zapotrzebowanie przemysłu, służby zdrowia, szkolnictwa i innych. Żeby to umożliwić musi powstać masowy rynek producenta komputerów, a nie sytuacja jak u nas, że o profilu i ilości komputerów decydują firmy prywatne i polonijne. W Korei Płd. są firmy produkujące 1,5 mln. komputerów szesnastobitowych rocznie. W Polsce, w tym roku, przedsiębiorstwa państwowe wyprodukują tysiąc, może dwa, takich mikrokomputerów. – Gdyby jakimś cudem został pan odpowiedzialny za ten dział gospodarki, jakie byłyby decyzje? – Prowadząc interes nauczyłem się jednego: o wszystkim decyduje kapitał. O rozwoju jakiejkolwiek gałęzi, branży czy firmy decydują przepisy finansowe, kredyt oraz dostęp do gospodarki światowej. Uważam, że naszym największym problemem jest odcięcie – nie od technologii, bo ta da się obejść, ale od kapitałów zachodnich. – Nikt nie zabrania przyjąć panu wspólnika z paszportem zagranicznym i zmiany szyldu na firmę polonijną. – Kto daje pieniądze ten rządzi – taki układ jest dla mnie nie do przyjęcia. – A jaki pan proponuje? – Żeby eksportować potrzebuję dostępu do kapitału. Jego uzyskanie w Polsce jest niemożliwe, musi więc pochodzić z zewnątrz. Dlatego wyjściem dla mnie byłaby spółka typu “joint venture”. Na świecie znaleźć można milionowe wolne kapitały dolarowe, których właściciele poszukują takich partnerów jak nasza firma. Między innymi dlatego, że my możemy ponosić inny, większy, stopień ryzyka niż firmy zachodnie. Nas stać na to, żeby 50 proc. kapitału i osób zaangażować na utrzymanie firmy w Polsce, a drugą połowę przeznaczyć na udział w przedsięwzięciu za granicą, gdzie taki stopień ryzyka jest nie do przyjęcia dla partnera zachodniego. – W swoim zespole ma pan najlepszych w Polsce programistów? – Jednych z najlepszych. Prawda jest taka, że ci programiści byliby niewiele warci, gdyby nie współpracowali z kilkudziesięcioma programistami w innych firmach. Istnieje fakt, że mamy dobrych programistów w Polsce: lansując tę tezę zapomina się, że na obecnym etapie rozwoju technologii i oprogramowania decydującym elementem jest praca zespołowa. – Jak zabezpiecza pan swoje programy przed nielegalnym kopiowaniem? – Na różnych etapach rozwoju robimy to różnie. Kiedyś zabezpieczaliśmy się w ten sposób, że klient bez naszej zgody nie mógł sam skopiować programu. Teraz zrezygnowaliśmy z tego; nie zabezpieczamy swoich programów. – ...?! – Rynek polski charakteryzuje się tym, że mikrokomputery są przede wszystkim wykorzystywane w przedsiębiorstwach, a ściślej mówiąc w najszerzej pojętych obszarach działania tych przedsiębiorstw. Mam tu na myśli zarządzenie, sterowanie, technologię. To powoduje, że oprócz sprzedaży programu w postaci dyskietki z dokumentacją należy przeszkolić pracowników i zapewnić współpracę programu z innymi już istniejącymi komputerami czy programami. – Jednym słowem nie zabezpiecza pan swoich programów, ale wchodzi z nimi na wyższy stopień profesjonalizmu? – Oczywiście, dokładnie w ten sposób. Jesteśmy w trakcie otwierania w 6 miastach Polski salonów sprzedaży, które nie mają nic wspólnego z produkcją oprogramowania i sprzętu, a nastawione są tylko na obsługę klienta, stały pokaz systemów aplikacyjnych i użytkowych, dopasowywanie ich do specyfiki przedsiębiorstwa i szkolenia jego pracowników zarówno w technologii, jak i organizacji związanych z wdrażaniem mikrokomputerów. – Czy takie “klarowanie” CSK nie grozi zmonopolizowaniem rynku? – Jako właściciel zakładu rzemieślniczego znam dokładnie swoje miejsce i przepisy których należy przestrzegać. Robimy to poprzez współpracę z innymi firmami, którym proponujemy pracę poprzez specjalizację w danym obszarze. Na przykład: w produkcji terminali, systemów inżynierskich czy też w konkretnych systemach aplikacyjnych. Są firmy, które specjalizują się w systemach finansowo-księgowych, kosztorysowania. Działają one niezależnie – jesteśmy w nich tylko udziałowcami, zarówno od strony merytorycznej jak i po części finansowej. Uwzględniane są również nasze propozycje w zakresie wyboru strategii tych firm. – Czy jest to rodzaj propozycji nie do odrzucenia? – Oczywiście, że nie. Rzecz w tym, żeby zrozumieć, iż profesjonalizm polega m.in. na specjalizacji. Logika ta znajduje rację bytu i firmy przekonują się, że ich efektywność i zyski przy takim podziale pracy wzrastają. – Ile procent rynku komputerowego kontroluje w ten sposób CSK? – Chcemy być obecni, głównie w wielkich aglomeracjach miejskich, a tworzone struktury mają to ułatwić. Nie ma to nic wspólnego z opanowaniem rynku. – Czy zgłaszali się do pana młodzi programiści z propozycją sprzedaży swoich programów? – Kilkadziesiąt osób, w tym sporo nauczycieli. W efekcie zakupiliśmy nie programy, bo były dość prymitywne, ale ciekawe pomysły, nieszablonowe podejścia do pewnych zagadnień. – To może zada pan czytelnikom “do domu” kolejny temat do rozwiązania? – Elementem, który znajdzie zastosowanie wszędzie: zarówno w przetwarzaniu, inżynierii, medycynie jak i dydaktyce są algorytmy lub logiczne reguły do tzw. systemów wspomagania nauczania i tworzenia systemów bez wiedzy. Rozwiązywanie tych problemów stanowi rodzaj zabawy logicznej nie wymagającej ani wiedzy komputerowej ani posiadania komputera. Chodzi o stworzenie reguł wnioskowania przy założeniu, że chcemy stworzyć lekcję dla fizyki, gdzie komputer ma być elementem nie testującym, a wspomagającym nauczanie. – Jest pan rzemieślnikiem z branży “Elektronika i inne”. Jak na dziedzinę, którą się pan zajmuje nie jest to określenie zbyt precyzyjne? – Zajmuję się wytyczaniem strategii i merytorycznego rozwoju 8 firm zatrudniających prawie 400 osób. Jak widać nie ma to nic wspólnego z rzemiosłem. Źródło: “Bajtek,” nr 8/87 (20), str. 3-4 | ||
Next |
Page added on 8th April 2004. Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary |
Printable version | Contact | Site map |