Home | Polski | |
Go back | Previous | Next |
(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience) |
Rozmowa z Wojciechem Mannem, dziennikarzem muzycznym Flety dla pastuszków – Czy w audycji *), którą Pan prowadzi równolegle z naszą rozmową będzie “kawałek” muzyki komputerowej?
– Ale tak naprawdę – Panie Wojtku – czy widział Pan grający komputer? – Widziałem, owszem, urządzenia, które wydają jakieś tam zaprogramowane dźwięki. Może jestem zbyt konserwatywnie nastawiony, jeśli chodzi o całkowite oddawanie się technice – ale faktycznie, to co słyszałem, graniem nie było. – Uściślijmy zatem, co kryje się pod rozpowszechnionym już pojęciem “muzyka komputerowa”? – Rzeczywiście, daleko do precyzji w tym sformułowaniu, które sugeruje, iż jest to muzyka tworzona przez komputer. Odpowiednio zaprogramowany, nafaszerowany olbrzymią ilością danych dotyczących harmonii, następstw nut, itd. czy też jakiś olbrzym science fiction, który po przeanalizowaniu dzieł wszystkich wielkiego kompozytora wyciągnąłby z tego uniwersalny wniosek – rodzaj muzycznego algorytmu i następnie stworzył coś zupełnie nowego. – Czyli precyzując... – “Muzyką komputerową” potocznie określa się utwory, które powstały przy pomocy różnorodnych urządzeń elektronicznych przetwarzających dźwięk. – Jeden z amerykańskich producentów stwierdził niedawno, że jeszcze pięć lat temu znał wszystkich, którzy uprawiali ten rodzaj twórczości. Dzisiaj natomiast – ubolewał – zna kilku, którzy jeszcze nie podłączyli się do mikroprocesora. Skąd ten pęd artystów ku elektronice? Koniunktura?! – Nie jestem muzykiem; mogę tylko jako obserwator i świadek wymienić parę przyczyn, z których na pierwszym miejscu stawiałbym lenistwo i niedouczenie. Wielu ludzi, którzy nie potrafią dobrze grać na klasycznym instrumencie, oszukuje się podpierając się tym, co im technika podsuwa. – Są też zdolni? – I dodałbym – ambitni twórcy poszukujący nowych brzmień, innej formy muzycznej wypowiedzi. Wiedzą jak brzmią skrzypce, fortepian, gitara i próbują to przetwarzać. Publiczność czasem dobrze przyjmuje takie próby – częściej jednak z rezerwą. Poza wszystkim zaś, jest to pęd człowieka ku nowemu, do eksperymentu, do uzyskania nowych jakości. Myślę, że jest to w porządku, bo z tego bałaganu coś tam w końcu się stworzy nowego, pięknego, cennego... Z polskich muzyków najwcześniej chyba Michał Urbaniak stosował najróżniejsze przystawki do swoich instrumentów. – Wspomniał Pan o publiczności, która nie zawsze ma ochotę na eksperymenty. Moda na ten rodzaj twórczości nie daje jej wielkiego wyboru? – Mimo to jestem przekonany, że to publiczność w końcu decyduje wynajdując swoim ósmym zmysłem to, co najwartościowsze. I na przykład – obecnie w Stanach duża grupa słuchaczy, przeważająca nawet, sięga po rozwiązania konserwatywne. Dlaczego tam tak świetnie sprzedaje się Sting, Bruce Springsteen, Bruce Hornsby – to są ludzie, którzy wcale nie szaleją na punkcie techniki. – Przesyt? – Tak – chociaż jest coś takiego jak New Age; tak określa się nagrania rejestrowane przy użyciu tych wszystkich nowomodnych wynalazków. Jest taka stacja w Los Angeles, która nazywa się The Wave i nadaje tę muzykę na okrągło. Ale okazuje się, że zjawisko to stało się już tym, co określamy jako “muzali” – tło. Nie jest to muzyka, którą się ludzie fascynują; istnieje gdzieś tam w drugim planie: uprzyjemnia jazdę samochodem, czekanie w kolejce... – Ale przecież znane są utwory, które fascynują, nazwiska muzyków, które przyciągają! – Ci, którzy pojęli na czym polega współpraca z, ogólnie mówiąc, komputerem, korzystają z niego jako z bardzo nowoczesnego warsztatu kompozytorskiego. Na początku i oni przeszli okres fascynacji możliwościami sprzętu, który daje nieodkryte dotąd możliwości. Po pewnym czasie jednak każdy prawdziwy kompozytor zaczyna traktować komputer jak jeszcze jeden instrument. Najważniejsze jednak jest to, co tworzy się przy jego pomocy. Jeśli elektronika wspomaga go w tym, co on sam myśli, to wszystko jest O.K. Słyszymy tutaj na przykład, z drugiego pokoju, muzykę Uriah Heep. To jest początek lat 70, kiedy nie było jeszcze tych wynalazków. Do czego zmierzam – otóż istnieje taka teoretyczna możliwość, że dobry programista kompozytor siądzie do maszyny i uzyskując takie same brzmienia zrobi to samo. Jeśli tak, to tu zaczynam się buntować. Jeżeli używa się czegoś, co imituje dźwięki możliwe do uzyskania drogą naturalną, klasyczną, to oznacza, że zaczynamy kręcić się w kółko. – Warto tu chyba jeszcze wspomnieć o pewnej wygodzie, która pozwala artyście angażować do nagrania via komputer najlepsze smyczki, gitary, ba, całą nawet orkiestrę – do znudzenia, za darmo, nie licząc wartości sprzętu. – W tym momencie wchodzimy w sferę produkcji komercyjnej, która może być doskonała, nagrana na kompakcie – ale wtedy ja proszę o możliwość wyboru. Jeżeli nie interesuje mnie piosenka stworzona w drutach i kablach, tylko chcę usłyszeć żywych ludzi, to muszę mieć taką możliwość. – Dodałbym do tego jeszcze tę denerwującą niektórych hiperjakość nagrania elektronicznego, która wręcz odczłowiecza wrażenie. – Mam kolegę muzyka, który twierdzi, że kompaktu nigdy nie kupi, bo dla niego cały smak i radość słuchania płyty to są te lekkie zniekształcenia, trzaski, szumy... – Różnie słucha się muzyki. Jednym wystarcza samo wrażenie, innym do pełnego odbioru konieczna jest wizualizacja muzyki, orkiestry. A jeśli wiadomo, że gra komputer? – Wśród ludzi słuchających muzyki zauważyłem różne formy podejścia do jej odbioru. Są tacy, którzy chcieliby sobie wizualizować i uzmysławiać, że to gra mistrz, którego się zna lub pozna. Inni koncentrują się na słuchaniu muzyki jako takiej; zakładając, że jest dobrze wykonana, szukając w niej tego co znaleźć można w dobrej literaturze, książce bez ilustracji: własnych obrazów, nastrojów. Wtedy ich wyobraźnia jest pobudzona najbardziej. A są też wreszcie tacy, którzy w ogóle nie słuchają muzyki, niczego sobie nie wyobrażają, a tylko sprawdzają, czy nie trzeszczy, zgrzyta i czy jest przenoszone całe pasmo. – Czy fachowiec od razu rozpozna tę muzykę? – Można ją podrobić. Zdarzają się też sytuacje odwrotne: niedawno jeden z moich redakcyjnych kolegów słuchając nagrania rockowego, w którym była rozbudowana sekcja smyczków, stwierdził: “idealnie zrobili to na semplerze!” Dopiero później dowiedział się, że grali to prawdziwi – jak to śmiesznie brzmi – muzycy. – Ostatnio Japończycy wymyślili rodzaj instrumentu elektronicznego z wyglądu przypominającego flet z czternastoma klawiszami. Jak twierdzą wynalazcy tego urządzenia, można na nim zagrać wszystko. Czy nie obawia się Pan, że przy takim tempie ewolucji, a raczej rewolucji w tej dziedzinie, za kilka lat straci Pan pracę na rzecz małej czarnej skrzynki z jednym tylko przyciskiem z napisem “MANN”, która na życzenie słuchaczy zagra, zaśpiewa, powie coś od serca i do rozumu... – Byłbym za tym, żeby te japońskie flety rozdać pastuszkom. A co do reszty – wie pan – to tak, jak ogląda się kosmonautów jedzących befsztyk z tuby, sałatę z tuby i zupę pomidorową z tuby. Niech oni sobie to jedzą. Ale na prawdziwy, porządny befsztyk zawsze znajdzie się amator; ktoś kto go zechce przyrządzić i ktoś, kto go zje ze smakiem. I będą prawdziwe flety i sztuczne flety; głęboko wierzę w to, że ludzkość utrzyma tu właściwą proporcję. – I jest Pan przekonany, że nie dojdziemy do momentu, kiedy zacznie się dzielić muzykę na tę dobrą, złą i komputerową? – Mam nadzieję; gdyby tak się stało, to ja się zewsząd wypiszę. *) – rozmowa odbyła się w trakcie (przerwach) cosobotniej audycji radiowej Wojciecha Manna pt. “RadioMann” Źródło: “Bajtek,” nr 8/88 (32), str. 3 | ||
Previous | Next |
Page added on 9th April 2004. Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary |
Printable version | Contact | Site map |