![]() | Home | ![]() |
![]() |
|
![]() |
|
![]() ![]() ![]() |
(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience) |
Komputeryzujemy się [2/89] Montaż po konkurencyjnych cenach “Aby stworzyć przewagę dla małych, niestabilnych komputerowo-informatycznych firm łódzkich, powołano kolejną spółkę: Przedsiębiorstwo Innowacji Organizacyjnej Inforg” – podaje ukazujący się w Łodzi dziennik “Głos Robotniczy”, podkreślając, iż w skład spółki wchodzą przedsiębiorstwa państwowe. “Te nowe twory mogą już konkurować ze spółkami prywatnymi, zapewniając swoim odbiorcom często konkurencyjne ceny i nieporównanie większą solidność”. Tyle o “ideologii” powołania spółki. A konkrety? Jedyna wymieniona w artykule z imienia “MAŁA, NIESTABILNA, PRYWATNA FIRMA ŁÓDZKA”, z która spółka zamierza konkurować, to... państwowa fabryka “Elwro” z Wrocławia: “Otóż gdy dowiedzieliśmy się – mówi przedstawiciel spółki – że wrocławskie “Elwro” rozpoczęło sprzedaż montowanego przez siebie z części południowokoreańskich komputera serii 801 AT w cenie 3,5 miliona złotych (w konfiguracji bez drukarki i monitora, z twardym dyskiem 20 MB), postanowiliśmy podobny sprzęt, lecz już firmowy (erefenowskiego BIM) wycenić jeszcze niżej, choć jest to już na poziomie kosztów własnych. Z tym że u nas klient od razu może zamówić dowolny monitor, drukarkę, karty rozszerzeń – czego Elwro nie proponuje – oraz zlecić przygotowanie odpowiedniego oprogramowania.” Nasz miesięcznik reprezentuje interesy obecnych i potencjalnych UŻYTKOWNIKÓW komputerów, sprzyja zatem wszelkiej konkurencji pomiędzy producentami. Niech rywalizują ze sobą firmy duże i małe, prywatne i państwowe – niezależnie od tego, które z nich będą wygrywały, które przegrywały, klient, użytkownik, wygra na konkurencji zawsze. Junior czy Atari? Gdy mowa o konkurencji, przytoczymy fragment wywiadu “Gazety Olsztyńskiej” z firmą “Karen”, która w warszawskim Pałacu Kultury przeprowadziła pokaz pod hasłem “Atari w szkole”: “– Jaki cel ma ta wystawa? Czy jest to forma zaprezentowania wyrobów Atari, czy też próba wejścia na polski rynek szkolny? – Wrocławskie “Elwro” dostało wraz z zamówieniem rządowym na szkolny minikomputer Elwro 800 Junior jakby wyłączność na opanowanie tego rynku. Z innymi firmami Ministerstwo Edukacji Narodowej nie prowadziło żadnych rozmów. Teraz, gdy okazało się, że “Elwro” nie ma dostatecznych mocy produkcyjnych, by sprostać zadaniu nasycenia szkolnego rynku Juniorami, postanowiliśmy spróbować “wywołać” propozycję Ministerstwa Edukacji Narodowej dla naszej firmy, którą stać nie tylko na to, by wspomóc “Elwro” 1), ale i dostarczyć na rynek dowolną ilość sprzętu i to już sprawdzonego w bojach (tak bowiem należy określić użytkowanie komputera przez dzieci). – Czy wraz z ofertą sprzętu dajecie jakieś propozycje oprogramowania? – Sądzę, że nasze oprogramowanie będzie zaczynem biblioteki programów szkolnych. Mamy na to prosty sposób. Poszukujemy współpracy z firmami tworzącymi takie oprogramowania, powstałe programy oceniamy sami, a następnie przesyłamy do weryfikacji Zakładowi Edukacji Komputerowej (...) – Większość sprzętu firmy Atari sprzedawana jest w Pewexach, które dla oświaty są praktycznie niedostępne. Czy nie będzie to barierą, by Atari trafiło do szkoły? – Są już prowadzone rozmowy z Fundacją Edukacji Komputerowej na ten temat i “wymyślany” jest właśnie sposób jak kupować nasz sprzęt za złotówki.” 1) – Prosimy zwrócić uwagę na elegancję sformułowań: zamiast WYGRYŹĆ “Elwro”, mówi się – WSPOMÓC “Elwro”. W naszym odwykłym od rynku i konkurencji kraju są wciąż jeszcze powszechnie stosowane tego rodzaju “opakowania” nagiej prawdy, iż w gospodarce wszyscy kierują się nie sentymentami i “dobrem społecznym”, lecz po prostu własnymi interesami. Przypomnijmy (co podawaliśmy w tej rubryce), że także “druga strona”, czyli “Elwro”, występując o przywrócenie ceł na importowane do Polski komputery, zarzekała się, iż nie chodzi jej bynajmniej o wyeliminowanie konkurencji, lecz jedynie o UPORZĄDKOWANIE RYNKU. Mały realizm W felietonie noszącym taki właśnie nadtytuł, a drukowanym w “Kulturze”, pisze Marek Kasz o możliwościach stosowania komputerów w pracy dziennikarza: “Owszem, widziałem ludzi piszących na specjalnych maszynkach, z których wyciągali potem kasety, przykładali do słuchawek telefonicznych na kilkanaście sekund i rzeczywiście za dwie i pół godziny w odległym mieście mogłem kupić gazetę z artykułem właściciela maszynki. U nas jednak się to nie przyjmie nigdy, nawet abstrahując od jakości telefonów (byłyby albo zajęte, albo łączyłyby z innymi numerami, albo impulsy byłyby nieodbieralne z powodu mżawki), ale przede wszystkim z powodu, że opiera się to wszystko na zaufaniu do dziennikarza, a u nas jego artykuł musi sprawdzić jeszcze przed drukiem kierownik działu, sekretarz redakcji, naczelny i cenzura, co wydłuża proces druku od paru godzin do miesiąca.” Co wymyślił przemysł kluczowy “Sztandar Młodych” pisze: “Malkontenci twierdzą, że moda na komputery już mija (...) Jest to teza wymyślona najprawdopodobniej przez przedstawicieli naszego przemysłu kluczowego. Uzasadniać ma brak na rynku jakichkolwiek produktów zbliżonych choćby do Atari czy Commodore.” “Agrotechnika” widziana ze Wschodu Pismo “Zarzewie” przedrukowało w całości, bez komentarzy, obszerny artykuł, jaki ukazał się w radzieckich “Izwiestiach”, a poświęcony był głośnej firmie “Agrotechnika” i równie głośnym kontrowersjom wokół jej działalności: “... “Agrotechnika” dała ludziom możliwość wyboru, wprowadzając jako pierwsza gwarancję na swoje wyroby. I po jej komputery ustawia się kolejka. Przecież urządzenie jest co najmniej o pół miliona tańsze niż u innych. Nie wszystkim to się podoba. I w zeszłym roku Izba Skarbowa przeprowadziła kompleksową kontrolę działalności spółki. Oświadczono, że spółka nie uzgodniła przyjętego przez siebie systemu płacy z Ministerstwem Pracy oraz nie opłaciła podatku dochodowego od ponadnormatywnych wynagrodzeń. A co najważniejsze – “Agrotechnika” prowadzi działalność daleko wykraczającą poza ramy tego, na co kiedyś wydano jej zezwolenie. Ministerstwo Finansów od razu odmówiło spółce ulg podatkowych i naliczyło zadłużenie przekraczające wypracowany zysk (...) Rozgorzała burzliwa polemika na łamach prasy i telewizji. Na jednym biegunie tygodnik “Polityka” kreujący dyrektora “Agrotechniki” na bohatera roku, a na drugim wrocławski tygodnik “Sprawy i Ludzie”, który popieranie tej spółki nazwał dywersją w stosunku do idei reformy gospodarczej. W natłoku wypowiadanych ocen więcej było emocji niż faktów. Na przykład sekretarz komitetu partyjnego Huty “Warszawa” napisał do Wojciecha Jaruzelskiego list, który spotkał się z szerokim rezonansem społecznym: “Jestem prawdziwym komunistą, ale biednym człowiekiem. I nie mogę spokojnie patrzeć jak smarkacze z “Agrotechniki” dorabiają się w swoich czyściutkich biurach szalonych pieniędzy”. W niektórych czasopismach nazbyt skorych do przylepiania etykiet rozniosła się wieść o młodych “technokratach – cwaniakach stawiających się ponad klasę robotniczą”. Jak wynika z artykułu, “Izwiestia” bynajmniej nie podzielają tych ocen. Przeciwnie – są bardzo zadowolone, że akurat ta firma rozpoczęła handel ze Związkiem Radzieckim: “W styczniu w centrum obliczeniowym KC WLKSM pojawił się 16-bitowy IBM PC. Podarował go Josifowi Ordżonikidze Roman Sklepowicz proponując w imieniu “Agrotechniki” szybsze nawiązanie barterowej, bezwalutowej wymiany. W Tallinnie zaproponowano Romanowi odpady przemysłu tekstylnego, w Kiemierowie – las, a w Duszanbe – rodzynki. Ale pierwsze komputery otrzymało Młodzieżowe Centrum przy Ryskim Komitecie Miejskim Komsomołu, które w tych dniach wysłało kontenerowcem do Gdańska partię pięknych mebli dziecięcych. W czasie rozmów na twarzach rozmówców Romana pojawiło się zdziwienie, że przedstawiciele wielkiego mocarstwa technicznego zmuszeni są wymieniać nowoczesne komputery na towar, o którym w żadnym przypadku nie można powiedzieć, że zawiera myśl techniczną. Ale Polacy przełamali fałszywy wstyd. I mogą sobie pozwolić na hasło: “Technika jest niczym, a program wszystkim.” Niedawno zadzwonił do mnie z Warszawy zastępca dyrektora obwodowego centrum Naukowo-Technicznego Twórczości Młodzieży w Ułan-Ude – A. Aleksiejew. Z radością poinformował, że zawarł umowę o wymianie śmigłowca produkcji fabryki w Ułan-Ude na kilka komputerów. Pogratulowałem mu.” Murzyn jest czarny Wrocławska “Gazeta Robotnicza” oburza się na stosunki panujące na naszym rynku komputerowym: “Warto przytoczyć zupełnie świeży przykład pewnego Murzyna, który poprzez podstawione osoby sprzedał krakowskiej jednostce badawczo-wdrożeniowej kilka komputerów, dyskietek, monitorów itp. Jak to możliwe, aby fachowa jednostka wchodziła w takie konszachty z prywatną osobą w sytuacji, gdy istnieje mnóstwo równie wyspecjalizowanych firm pośredniczących w obrocie, udzielających już gwarancji, zapewniających serwis itd. Możliwe są dwa warianty: albo kupujący są kompletnymi ignorantami, nie znającymi się nie tylko na komputerach, lecz również na handlu, albo też niektórzy z nich odnoszą korzyść z tego, że kupują od tego, czy innego dostawcy.” Przeczytaliśmy to cztery razy, ale niczego nie rozumiemy. Na pierwszy rzut oka wygląda, iż “Gazetę Robotniczą” rozzłościł fakt, że krakowska jednostka badawczo-wdrożeniowa kupiła komputery od Murzyna bez udziału WYSPECJALIZOWANEJ FIRMY POŚREDNICZĄCEJ W OBROCIE. Ale to przypuszczenie upada, ponieważ w innym miejscu “Gazeta Robotnicza” zapytuje, dlaczego dokonuje się zakupów “NAPYCHAJĄC JEDNOCZEŚNIE KIESZENIE DOSTAWCOM I POŚREDNIKOM?” (podkr. nasze). Czyli – KOMPUTER TAK, POŚREDNIK NIE. (Dostawca także zresztą nie, bo i on NAPYCHA SOBIE KIESZENIE. Dostawcy, zdaniem “Gazety Robotniczej”, powinni wyruszać na trasy Warszawa-Singapur-Warszawa motywowani uczuciem do jednostek badawczo-wdrożeniowych. My podzielamy tę opinię, ale co z tego, skoro dostawcy są ludźmi zimnymi i wyrachowanymi?) Wobec tego, jak się zdaje, kamieniem obrazy dla “Gazety Robotniczej” stał się fakt, że jednostka badawczo-wdrożeniowa kupiła komputery od Murzyna. Od Murzyna można kupić tam-tam albo skórę lamparta, ale przecież nie komputer z dyskietkami i monitorem! Murzyn w dodatku jest czarny i jednostce badawczo-wdrożeniowej nie wypada prowadzić z nim interesów nawet przez podstawione osoby. Murzyn powinien siedzieć na drzewie, a nie handlować z rozwiniętym krajem przemysłowym. Sądzimy jednak, że Murzyn byłby w ostateczności do przyjęcia, nawet dla “Gazety Robotniczej”, gdyby swoje komputery zgodził się oddać za paciorki lub lusterka. Źródło: “Komputer,” popularny miesięcznik informatyczny, nr 2/89 (35), str. 8-9 | |
![]() ![]() |
Page added on 30th March 2003. Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary |
Printable version | Contact | Site map |