![]() | Home | ![]() |
![]() |
|
![]() |
|
![]() ![]() ![]() |
(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience) |
Komputeryzujemy się [1-3/90] Znawcy twierdzą, że Polska jest krajem festiwali. Oto fragment korespondencji “Życia Warszawy” z Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze: “Piosenkarze śpiewają dla publiczności i jury, zaś dla dziennikarzy przewidziano... komputery. Wzorując się na białoruskiej ekipie, która przedstawicielom prasy oddała do dyspozycji nader użyteczne komputery osobiste “Robotron”, zielonogórscy organizatorzy przygotowali dwa krajowe minikomputery “Elwro 800 Junior”, z tym że sami dziennikarze nie bardzo mają do nich dostęp: wszystkie dane uzyskują za pośrednictwem obsługujących aparaturę uczniów Technikum Elektronicznego – szkoły, skąd sprzęt został wypożyczony.” I oto mamy skomputeryzowany festiwal. W relacji “Junior” awansował na minikomputer, bo brzmi to lepiej niż informacja, że festiwal obsługiwano za pomocą dwóch komputerków typu ZX Spectrum. Co zresztą jest świętą prawdą, bo czymże jest nasz rodzimy szkolny komputer “Elwro 800”, jak nie repliką tegoż urządzenia. Wygląd też ma “muzyczny”. Bywalcy festiwali z pewnością bezbłędnie rozpoznali jego obudowę pochodzącą z... organów, a właściwie organków elektronicznych. To, że dziennikarzom pozwolono tylko popatrzeć, też nie dziwi, jeszcze by zepsuli ten “drogocenny” sprzęt zamykany w wielu szkolnych szafach przed uczniowską hałastrą. Później pozostaje tylko zdziwienie, gdy na wielkich międzynarodowych imprezach istnieją oddzielne centra prasowe dla dziennikarzy z krajów socjalistycznych i to nie ze względów ideologicznych. “Nasi” używają tradycyjnej maszyny do pisania, telefonu i teleksu, a “oni” mikrokomputerów i modemów. Świat idzie naprzód, a nam pozostaje... ołówek. * * * “Dziennik Bałtycki” zamieszcza relację z unowocześniania i rozbudowy gdańskiego oddziału ZUS. Dziennikarz odbywa wycieczkę po labiryncie urzędu, a przydzielony przewodnik udziela stosownych wyjaśnień. “W obecnej składnicy akt zajmującej kilka pokoi pracują 34 osoby. W rzędzie metalowe regały, symbole i numeracja. Ułatwia to szybki dostęp do akt, które – zwłaszcza w ostatnich latach – stale musza być uaktualniane przez pracowników przeprowadzających rewaloryzację świadczeń. Dane te są następnie wprowadzane do komputera i to tylko w ciągu 2 dni w miesiącu, bowiem w pozostałym okresie komputer niezbędny jest do tzw. wydruku świadczen.(...) W pomieszczeniach komputerowych (...) przegląda się akurat na monitorze korespondencję, sprawdzając czy wszystkie dane z akt osobowych, czyli tzw. kartotek, zostały prawidłowo wprowadzone do komputera i czy świadczenie jest pełne. W przypadku jakiejś reklamacji klient w sali operacyjnej ZUS może sam zobaczyć na monitorze swoją “kartę” ewidencyjną. Ułatwia to szybkie i pełne załatwienie każdej reklamacji, a w razie ewentualnej pomyłki natychmiast wprowadza się korektę.” Rozwiązanie problemów komputeryzacji oddziału widzi się w skorzystaniu z usług jednej ze spółek i za jej pośrednictwem nabycie doskonalszego sprzętu firmy IBM. Przytłacza nas wizja wielkich metalowych szaf z aktami, ciągły stukot drukarki i wprowadzanie danych w ciągu dwóch dni w miesiącu. Czy coś się zmieni wraz ze zmianą sprzętu? Prawdopodobnie nie. Nadal będą królowały wielkie szafy pełne papierów. Nie tędy droga. Może by tak zmienić organizację pracy, zmienić mentalność urzędników, dla których wyrocznią jest papier, pieczątka i podpis. Wprowadzać dane w ciągu dnia, a drukować na drugiej i trzeciej zmianie. Wydajność i efektywność maszyn polega na pracy ciągłej. Maszyna nie pije herbatek, nie pali papierosków, nie męczy się i zawsze chce się jej pracować. Skończmy z zamykaniem większości ośrodków obliczeniowych o szesnastej. Nagle okaże się, że miesiąc ma trzy razy więcej dni i że jednak ZUS zdążył na czas. Wyrzućmy papierzyska i przejdźmy na komputerowy zapis. Niestety praca ZUS, ale nie tylko tej instytucji, przypomina nam pracę urzędnika, który gdy dostał kalkulator, wszystkie wyniki sprawdzał na schowanych głęboko w szufladzie staromodnych liczydłach. Czy tacy ludzie mogą zmienić świat? Oczyma wyobraźni widzimy emerytów i rencistów na sali operacyjnej... przed monitorem komputera sprawdzających swoją “kartę”, szukających okularów, zagubionych przed nieznanym im urządzeniem. Choć pomysł dobry, proponujemy posadzić obok bardzo uprzejmą urzędniczkę, która służyłaby pomocą i radą. * * * Coraz częściej na łamy prasy trafia problem nielegalnego kopiowania programów komputerowych. “Widnokręgi” w artykule “Problemy własności” piszą: “Kradzież programów komputerowych jest zjawiskiem powszechnym. Ta plaga dotknęła także nas. Oto przykład: wielka firma państwowa oferuje komputer szkolny wyposażony w skradzione na Zachodzie oprogramowanie. I co? I nic. Wszyscy “wielcy” udają, że nic nikt nie wie. Na giełdach sprzedawane są gry komputerowe będące bezczelnym plagiatem – tylko kilkanaście wprowadzających linii jest przeredagowanych, reszta to kopia programu opracowanego przez kogo innego. Prawdziwe oprogramowania systemowe i narzędziowe kosztują wielokrotnie więcej niż sprzęt komputerowy służący do ich wykorzystania. Komputer bez oprogramowania to szmelc. Mają więc o co walczyć firmy software’owe. Ale “wirus” – to poniżej inżynierskiej godności. U nas wiele takich naruszeń praw autorskich, czyli mówiąc otwarcie kradzieży własności intelektualnej, dokonuje się z rozbrajającym usprawiedliwieniem: przecież ja nie zapłacę tych stu, kilkuset czy nawet kilkudziesięciu dolarów za program (...) Ja zarabiam w złotówkach. Tak myśli niestety wielu informatyków i właścicieli firm informatycznych. Niektórzy po skopiowaniu (czytaj ukradzeniu oprogramowania) dokładają do niego własne zabezpieczenie, czasami typu “bomba w banku danych” – to swoista zemsta na tym kto ukradnie z kolei jego program.” Zawsze potępialiśmy nielegalne kopiowanie programów. Jesteśmy za ochroną prawną oprogramowania. Niestety piractwo szaleje. Wiele znanych firm, reklamujących się w prasie, radiu i TV, zbija majątek na cudzej własności. Wielu dziennikarzy, a jest to bardzo przykre zjawisko, chwali je, na prawo i lewo, za zaradność, przebojowość i efektywność. Szczególnie jedna z firm “propagująca informacje” przeżywa swój festiwal na łamach polskiej prasy, od Tatr do Bałtyku. A co powiedzieliby drodzy koledzy dziennikarze, gdyby ktoś przepisał ich artykuł, podpisał swoim nazwiskiem i wziął za to pieniądze. Niestety rządzi tu filozofia Kalego. W związku z tym “Walka Młodych” pisze: “Dom Handlowy Nauki z całym spokojem przyznaje, że ma u siebie stanowisko do kopiowania. Klient jak chce, może sobie skopiować program. – Byłoby nieetyczne, gdybyśmy brali za to pieniądze. Są jednak podobno i tacy, co biorą.” Czy jednak samo zorganizowanie takiego stanowiska przez tak poważną instytucję, jaką jest DHN, jest etyczne? Czy nie jest zaowalowanym poparciem dla “kopistów”? “Jeśli macie państwo kłopoty z zabezpieczeniem swojego programu przed niepowołanymi użytkownikami, skorzystajcie z naszej oferty – zachęcał uczestników spotkania zorganizowanego przez Polskie Towarzystwo Użytkowników Komputerów mgr inż. Sławomir Zgliniecki” – czytamy w “Sztandarze Młodych” – “Wygląda to jak niewielka kostka. Bez tego drobiazgu zamontowanego w komputerze program nie działa.” W kwietniu 1989 roku powstało Polskie Towarzystwo Użytkowników Komputerów. Jednym z jego celów jest właśnie ochrona interesów producentów oprogramowania. Cel chwalebny. Chcielibyśmy zadać jedno pytanie. Czy to oprogramowanie powstało przy pomocy legalnych narzędzi programowych? Nie zawsze jest to pytanie retoryczne. Coraz częściej pada, zadane przez kontrahentów zachodnich przy próbach sprzedaży naszych produktów. Można się też spodziewać procesów sądowych po wejściu na polski rynek jednej z najpoważniejszych firm software’owych na świecie – Microsoft. * * * W “Przekroju” wyczytaliśmy papowskie informacje o produkcji nowoczesnych komputerów. Zwróćmy uwagę na kilka fragmentów. “Firmy komputerowe w świecie prześcigają się w budowie urządzeń obliczeniowych o coraz większej mocy (...) Jedna z nich – “Nichon Onisisu” – zbudowała niedawno najmniejszy komputer. Ma długość 60 cm oraz szerokość 18 cm. Waży zaledwie 23 kg. (...) Niebawem komputer osobisty uzyska zdolność czytania tekstu. Pierwszych kilka typów takiego urządzenia jest już testowanych przez specjalistów amerykańskich. (...) Komputer nie może odczytać tekstu wydrukowanego przy użyciu lasera.” I oto dowiedzieliśmy się o najmniejszym komputerze wielkości dużego pudła i o znacznym ciężarze. A my wiemy, że dzisiaj komputer można schować do kieszeni, a i ten nie jest najmniejszy. Poza tym nie chce “czytać lasera”, więc co to za komputer. Miło się czyta takie koszałki opałki. Może by tak przeczytać informacje PAP-u nim się coś wydrukuje. Swoją drogą gratulujemy PAP dziennikarzy, którzy tworzą takie materiały. * * * O komputeryzacji sprzedaży biletów kolejowych napisano już wiele. Ostatnie wiadomości podaje warszawskie “Rondo”. “Według komputera zainstalowanego na Dworcu Centralnym w Warszawie, ze stolicy do Tarnowa przez Kraków jest 440 km. W drugą stronę ta sama trasa mierzy o 50 km mniej, o czym świadczy bilet powrotny (także z komputera). Konsekwencją tego jest znaczna różnica w cenie. Wyjeżdżający z Warszawy płacą więcej, przyjeżdżający mniej.” To że stolica jest droższa od innych miast, wiadomo nie od dziś. No cóż, za stołeczność trzeba płacić. Poza tym pamiętamy z geografii, że z Warszawy do Tarnowa jest pod górkę, a z powrotem z górki, stąd też pewnie różnica w cenie i odległości. Kilometry pod górkę są liczone z jakimś współczynnikiem np. razy półtora. Drzewiej dzierżyło się w dłoni kartonik biletu, dzisiaj komputerowy wydruk zmusza do myślenia. I tak to komputer sprzyja główkowaniu, a to się może przydać. Źródło: “Komputer,” popularny miesięcznik informatyczny, nr 1-3/90 (44-46), str. 11 | |
![]() ![]() |
Page added on 31st March 2003. Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary |
Printable version | Contact | Site map |