Home | Polski | |
Go back | Next |
(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience) |
Nomenklatura Osoby przyzwyczajone do języka codziennej publicystyki, a także czytelnicy sławnego dzieła, opisującego hydrę radzieckiej biurokracji, pomyślą być może, że chodzi tu znowu o potoczne znaczenie tego wyrazu. Otóż nie; mam na myśli czysty łaciński pierwowzór tego słowa: nomen, czyli nazwa.
W dość niespodziewany sposób ujawniła się ona w epoce coraz powszechniejszej komputeryzacji, a szczególnie w ostatnich paru latach. Gdy na polski rynek zaczęły energicznie wchodzić zachodnie firmy programistyczne, pojawił się zasadniczy problem językowy – co zrobić z terminologią. Na problem ten już szereg lat temu natknęli się na przykład Niemcy i Francuzi, uparcie tłumaczący natychmiast sztandarowe programy angielskojęzycznej proweniencji na lokalne narzecza. W ostatnim okresie także i u nas pojawiły się tego rodzaju inicjatywy. Przetłumaczone, lub częściowo spolszczone (-ane) są Lotus 1-2-3, AmiPro, dBase IV, WordPerfect 5.1, w kolejce czekają Windows i zapewne parę jeszcze innych wiodących programów. Pominiemy tu oczywiście nieślubne dzieci starszych wersji kilku standardów, których samotnym ojcem i opiekunem był Roland Wacławek, a wokół których przez ładnych parę lat trwała dyskusja o prawie i moralności, choć wszyscy skwapliwie z nich korzystali (ja też, np. z Pelikana). Ciekawym doświadczeniem był dla mnie, jako uczestnika paroosobowej ekspedycji, dowodzonej przez Marcina Turskiego i Jerzego Ryzaka, okres współpracy w całkowitym przetłumaczeniu edytora WordPerfect (jego wersja beta jest już gotowa). Polegało to na przerobieniu “na nasze” wszystkich możliwych ekranów edytora (a jest tego sporo, zwłaszcza ekranów Helpu) oraz sporządzeniu okrojonej wersji “Reference Book” o objętości ok. 250 KB tekstu. Pierwszym etapem pracy było naturalnie sporządzenie słownika, na podstawie dostarczonej przez korporację kilkudziesięciostronicowej listy, obowiązującej dla całego programu. Zgromadziliśmy wszystkie możliwe podręczniki o WordPerfekcie, wydane do tej pory w języku polskim, a także sięgnęliśmy do utartej już terminologii ogólnej i specyficznej dla edytorów tekstów. Okazało się, po nieco dokładniejszym przyjrzeniu się zagadnieniu, że wiele konkretnych problemów rozwiązywanych jest w sposób zależny od indywidualnych upodobań i uzusu językowego danego autora. Głębszy namysł ujawnił z całą ostrością fakt, że w codziennej praktyce każdy z nas posługuje się osobliwą mieszaniną przyjętego przez siebie polskiego nazewnictwa, oryginalnych terminów angielskich i zmodyfikowanych przez siebie, lub środowisko, bezpośrednich zapożyczeń, przykrojonych nieco do potrzeb polskiej gramatyki. Z takiego misz-maszu trzeba było wykroić nazewnictwo, które byłoby zgodne z literą i duchem języka polskiego. Wiadomo powszechnie, że słowo pisane jest znacznie bardziej nośne niż mówione. Czym innym jest rzucenie w powietrze terminu, który służyć ma doraźnej potrzebie, a czym innym zarejestrowanie go w oficjalnym dokumencie, który staje się w jakiejś mierze wzorcem. Obie sytuacje w zasadniczy sposób różnią się wiążącą się z nimi odpowiedzialnością za słowo. (W tym miejscu dygresja pro domo sua – wbrew spotykanym tu i ówdzie opiniom redaktorzy PCkuriera i ENTER-a są bardzo ostrożni w formułowaniu opinii, zarówno o ludziach, jak i produktach. Zdajemy sobie sprawę, że bardzo łatwo jest zaszkodzić nieprzemyślanym artykułem czyjemuś dobremu imieniu czy interesom. Właśnie dlatego, że słowo pisane jest nośne. Nawet krytyczny osąd ma zwykle charakter warunkowy i obudowany jest wieloma “chociaż” i “ale”. Jest to kwestia zwyczajnej uczciwości i grzeczności. Z tych samych zapewne powodów słynny matematyk, prof. Kazimierz Kuratowski, dzielił znanych sobie matematyków na dobrych, bardzo dobrych i znakomitych – innych kategorii nie stosował. Dokonanie sensownych wyborów wymaga bardziej systematycznego podejścia do sprawy. Nie wystarczy po prostu zgromadzić istniejące terminy i wybrać, na chybił trafił, spod dużego palca, pierwsze z brzegu przykłady. Rozbieżności między różnymi autorami są na tyle poważne, że tego rodzaju składanka byłaby pozbawiona jakiejkolwiek głębszej myśli. Wydaje się, iż nadchodzący szybkimi krokami czas adaptowania najważniejszych programów dla potrzeb polskiego użytkownika, czego jaskółkami są wspomniane wyżej pakiety, powinien nas skłonić do utworzenia gron kompetentnych osób, które podjęłyby wysiłek dokonania systematycznej analizy semantycznej pojęć stosowanych w oprogramowaniu użytkowym generalnie i w konkretnych jego klasach w szczególności. Problem sensownego tłumaczenia programów nie jest problemem wyłącznie stosowanej nomenklatury, lecz przede wszystkim głębokiego, przemyślanego usystematyzowania kategorii, zbadania ich wzajemnych relacji i nadania im najwłaściwszych określeń. Nie jest to praca wyłącznie dla informatyka, lecz dla całych zespołów specjalistów, w skład których wejść by musieli także logicy i językoznawcy.
Z pewnym niepokojem oczekuję na wyniki tłumaczenia Windows. Nie byłem zachwycony ogłoszoną przez Microsoft ankietą na temat stosowanej terminologii. To trochę tak, jakby pytać żołnierzy w pułku, w którym kierunku mają ochotę atakować, i dokonać wyboru zgodnie z demokratycznie wyrażoną wolą większości. Problem leży w kompetencji sztabu, tak jak i sztab powinien się zająć terminologią. Przykład Windows jest o tyle charakterystyczny, że ze względu na wielki wpływ tego środowiska na tworzone oprogramowanie wymaga szczególnej odpowiedzialności. Popełnione błędy mogą być bowiem zwielokrotnione przez setki i tysiące aplikacji. Natomiast praca włożona w solidne przygotowanie podstaw zaowocować może standaryzacją generaliów i logicznym i językowym ukierunkowaniem nieznanych w danym momencie szczegółów konkretnych programów. Nie chciałbym stworzyć wrażenia, że wysiłek naszego zespołu był taką właśnie próbą stworzenia systemu ogólnego i zbudowania w oparciu o niego logicznego i spójnego systemu terminologicznego. Nie mógł nią być, gdyż znajdowaliśmy się pod presją czasu, a i problematyka wykracza w jakiejś mierze poza nasze kompetencje. Zresztą nie na tym polegało nasze zadanie, które było dość wyraźnie skonkretyzowane. Być może i my znajdziemy się pod ostrzałem krytyki, być może i nam zarzucona zostanie językowa nonszalancja, choć staraliśmy się nie ograniczać się do powierzchniowych zjawisk językowych. Poruszony wyżej problem ma znacznie ogólniejszy wymiar, który ujawnił się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, od kiedy jesteśmy świadkami ogromnej ekspansji zachodnich firm software’owych na polski rynek; ekspansji, która nie ograniczy się do zwykłego handlu oprogramowaniem, lecz sięgnie znacznie głębiej – do niezmiernie ważnej, z punktu widzenia masowego odbiorcy, problematyki spolszczania światowych standardów oprogramowania. Na razie mamy tu do czynienia z partyzancką robotą, w której ad hoc tworzone są pewne wzorce metodologiczne i terminologiczne. Poszczególne zespoły pracują niezależnie od siebie, przecierając różne ścieżki, i brak jest ciągle gremiów, które potrafiłyby tę pracę usystematyzować i narzucić jakieś standardy. Trzeba się poważnie zastanowić nad ich stworzeniem, gdyż w przeciwnym wypadku grozić będzie stale ześliznięcie się na poziom tej wykpiwanej radosnej twórczości urzędniczej – zwisu nocnego i podgardla dziecięcego, nie mówiąc już o rodzimego chowu, stworzonym w patriotycznym zapale nieszczęsnym wodziku, czyli kursorze, gdyby ktoś miał wątpliwości. Namysł i kompetencja są pilnie poszukiwanym towarem, a póki co... trzy razy pomyśleć, zanim się coś napisze. Źródło: “Enter,” magazyn komputerowy, nr 4/92 (14), str. 30-31 | ||
Next |
Page added on 27th March 2003. Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary |
Printable version | Contact | Site map |